Segregator

Mam blisko
na gratowisko
i od dwóch dziesięcioleci
segreguję śmieci.
Radość to niewygasła
skrobać papierek od masła
i wrzucać do plastiku
dla lepszego wyniku.
Czasem wyjmę ze śmietnika
– chyba że mi w plecach strzyka –
kapsle od piwa albo coli,
bo mnie to za bardzo boli.
Papier też segreguję,
lecz najgorzej się czuję,
kiedy wisi na drzewie
w jesiennym powiewie
poszarpana
torba z Rossmanna.
Więc ściągam rodzinę,
wyjmuję drabinę
i się na nią wspinam,
a rodzina trzyma.
Słoiki i butelki,
kubki i kafelki,
obite albo całe,
wrzucam na „szkło białe”.
Właśnie kłopot mam wielki,
bo stare uszczelki
chciałem nie bez dumy
oddać do gumy
i tak się zakręciłem,
że zamiast oddać – zgubiłem.
Lubię czasem w niedzielę
wystawić mebelek
i bez niczyjej namowy
sprawić sobie nowy,
w tym miesiącu w nagrodę
wystawię komodę
i bezpłatny mam dowóz,
bo przyjeżdża gratowóz.
Uporządkowany
oddam górę od piżamy
do przyjaciół PCK,
co to szef ich już mnie zna.
Córka mówi: „Drogi Tato,
trzeba jakiś lek brać na to,
ale napisz do dziadka,
że ominie go gratka,
bo dostałam od ciotki
cztery stare szczotki
i pójdziemy wyrzucić,
zanim zdąży tu wrócić”.